Nowy blog na stronie piotrhorzela.com

poniedziałek, 23 maja 2011

Dlaczego tak wyczekiwałem przyjazdu do Boliwii?

Lokalizacja: Uyuni, Bolivia
Na przyjazd do Boliwii czekałem od dłuższego czasu, ale to co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Teraz po kolei. No więc, dojeżdżam sobie do przejścia granicznego La Quiaca(Argentyna)/Villazon(Boliwia). Jest wcześnie rano, wysiadam z autobusu.. Tak, po zakończeniu Ruty 40 autostopem szarpnąłem się na tani autobus, jak poprawny turysta! Wysiadam i.. przed oczyma niby dalej Argentyna, ludzie idą do pracy, do szkoły, otwierają powoli sklepy, jednak można dojrzeć coś nietypowego. Od czasu do czasu ,przemykają po ulicach kobiety z długimi warkoczami, w strojach jak dotąd niespotykanych z wielkimi tobołami na plecach.. Nie ma się co obijać, czas ruszyć w stronę granicy. W miarę zbliżania się do przejścia ilość pań dźwigających toboły rośnie, by po dotarciu na miejsce przerodzić się w kolorowy tłum worków, toreb, siatek, plisowanych spódnic i meloników, a wszystko to związane do kupy kruczo czarnymi warkoczami. Po przejściu przez granicę jest jeszcze ciekawiej (...)

(...) Do tłumu ludzi dołącza malownicza sceneria; kolorowe zabudowania, z równie kolorowymi sklepikami, straganami.. zewsząd dobiega muzyka. Poza widokami zmienił się także stosunek do.. aparatu fotograficznego “no sacar!, no sacar!” niosły się okrzyki zakazujące fotografowania. Wobec tego trzeba było pstrykać z tzw. “łokcia”. Później dowiedziałem się, że to wszystko dlatego, że zdjęcia stwarzają zagrożenie dla fotografowanego. Biorąc takie zdjęcie, jeżeli się człowiek na tym zna, można zrobić dużą krzywdę uwiecznionej na nim osobie. Tak głosi lud. Zapewnienia “obiecuję że nie będę” podobnie jak “to zdjęcie sklepu/straganu, to dla mamy żeby mogła sobie coś wybrać”, nie odnosiły zamierzonego skutku.

Szok kulturowy? Zdecydowanie tak. Byłem przygotowany na odmienność, jednak jej skala przeszła moje oczekiwania. Po takim początku, nie mogłem doczekać się odjazdu pociągu do Uyuni. Pierwszy pociąg od ponad 20 miesięcy! Poza tym, liczyłem na mityczną przejażdżkę z kurami itp. Jakież było moje rozczarowanie gdy okazało się że PKP jest daleko w tyle, jeżeli chodzi o komfort jazdy. No cóż. Mówi się trudno. Wrócę do PL, to przejadę się “normalnym” transportem kolejowym.

Uyuni. Co można powiedzieć o miejscowości najbliższej największej solniczce świata? Można powiedzieć, że cofnąłem się w czasie o naście lat. Internet w kafejkach ledwie chodzi (11min ładowała się poczta), a na rogach ulic ciągle słyszy się przeboje z przełomu lat 90tych. Najciekawsze dni w tygodniu to niedziela i czwartek, kiedy to na głównej ulicy miasta zamiera ruch kołowy. Korzystając z tego, handlarze rozstawiają stragany. Kupić tu można wszystko: od świńskich goleni, przez zioła, ubrania, patelnie i ręczne maszyny do szycia, do koszulek zespołów death-metalowych.

Stragany także nie są specjalnie ujednolicone w konstrukcji. Jednym do prowadzenia sprzedaży wystarczy kawałek koca, bardziej wygodni otwierają bagażniki samochodów, inni noszą wszystko ze sobą, a jeszcze inni stawiają konstrukcje przypominające te ze stadionu dziesięciolecia. A propos, ponoć na miejscu największego Jarmarku w Europie z lekkimi opóźnieniami powstaje spory stadion! Dobrze, że chociaż złożono hołd wypędzonym handlarzom i wybrano projekt wielkiego koszyka wiklinowego, podobnego do tych, z których na targach sprzedawano jaja. Cóż wracając do Uyuni. Oryginalnym przeżyciem okazała się także niedzielna msza. Do psów biegających po południowoamerykańskich kościołach podczas nabożeństw, jestem przyzwyczajony ale do perkusji, księdza chodzącego energicznie po kościele z mikrofonem w dłoni i entuzjastycznie reagujących, oklaskami i śpiewami wiernych przyzwyczajony jestem.. trochę mniej. Jak już jesteśmy w temacie, to koniecznie należy wspomnieć o ponad 100 letnim cmentarzysku starych parowozów znajdującym się w
bliskiej okolicy miasta. Tysiące ton stali, parowozy, wagony. wszystko pokryte rdzą. Od krajobrazu przypominającego “postnuklearne” rumowisko, jak zwykle nie mogłem się oderwać. Tym razem oprócz pstrykania zdjęć parowozom, postanowiłem sprawdzić w ograniczonym zakresie, czy westernowe wyczyny na dachach pędzących pociągów są realne. Otóż.. realne są, ale w moim przypadku tylko na pociągach stojących! Nie wyobrażam sobie wykonywania podobnych ewolucji przy zawrotnych prędkościach 40-60km/h, gdy wszystko się telepie, a czarny dym wali z komina. No ale konno też świetnie nie jeżdżę, więc pewnie kowbojskie wyczyny w sąsiedniej Ameryce były prawdziwe.

Kilka kilometrów dalej znajduje się Salar de Uyuni, największa na świecie salina. Jest to ogromna płaska powierzchnia pokryta całkowicie solą, której pokłady sięgają miejscami 7 metrów. Największymi wzniesieniami na jej terenie są kopczyki sięgające około 1m, usypywane przez ludzi pozyskujących sól. Boliwia jest biednym krajem, jednak gdy ceny ropy naftowej wzrosną, w wyniku czego pojazdy elektryczne zyskają na popularności, obraz Boliwii może się diametralnie zmienić. Pod warstwą soli Salar de Uyni znajduje się bowiem około 50% światowych zapasów litu, który jest wykorzystywany do produkcji baterii/akumulatorów. Reasumując, pytanie typu “poproszę kilo soli” w lokalnym sklepie spożywczym, może się spotkać z podobną reakcją jak pytanie o lód do drinków na Antarktydzie.

Moja krótka wizyta w Boliwii zakończyła się 3 dniowym przejazdem/wycieczką do Chile, poprzez najróżniejsze rodzaje terenu, miejscami przypominające księżyc. Mijaliśmy: skały ukształtowane erozją do postaci przypominających drzewa, grzyby, ludzkie twarze i wszystko na co jeszcze wyobraźnia pozwoli; niebieskie, białe, a nawet czerwone laguny oraz szczyty wulkanów pokryte śniegiem. Ostatniego dnia wczesnym rankiem, rozpoczęliśmy wycieczkę od nieplanowanej atrakcji. Nasz kierowca, cofając po ciemku, uderzył w ścianę jednego z budynków, wybijając w nim dziurę wielkości metra kwadratowego. Rozległy się okrzyki “Vamos! Vamos!” i obawiam się, że uciekliśmy z miejsca zdarzenia. Na szczęście dla kierowcy, lokalne budownictwo ani trochę nie przypomina polskich konstrukcji i samochód nie ucierpiał. Dalszą drogę wskazywała nam gwiazda , a dokładniej planeta Wenus, wyraźnie widoczna na wschodzie. Po podziwianiu gejzerów o wschodzie słońca oraz kąpieli w gorącej wodzie, gdy temp powietrza wskazywała -4C, dotarliśmy do niepozornej granicy boliwijsko-chilijskiej, gdzie głównym zajęciem celników, było dokarmianie lisa.



Dwa tygodnie w Boliwii to zdecydowanie za mało. Planuję jeszcze tu wrócić, tym razem w rejony centralne i północne. Pomieszkam gdzieś przez chwilę i wybiorę się do dżungli. A teraz? Atacama i Pacyfik.

GALERIA - Zdjęcia z pobytu w Boliwii - pierwszego pobytu.



Brak komentarzy: