Nowy blog na stronie piotrhorzela.com

czwartek, 31 marca 2011

Jaskinia i oryginał

Lokalizacja: Lago Buenos Aires Department - Santa Cruz, Argentyna
Po wizycie w El Chalten czekała nas dalsza podróż ku ciepłej północy. Kolejny etap miał się zakończyć w miasteczku Perito Moreno. Dystans jaki musieliśmy pokonać to około 600km, z czego 400 km Ruty 40 nie widziało nigdy asfaltu. Zapowiadało to ograniczony ruch kołowy na tym odcinku. Podróż autostopem zajęła nam 3 dni co uważam za bardzo dobry wynik. Szczególnie że po drodze zboczyliśmy z trasy kilkadziesiąt kilometrów, aby obejrzeć jaskinię “Cueva de las Manos”. Do Bajo Caracoles, miejscowości gdzie należy skręcić w ślepą drogę prowadzącą do (...)

(...) jaskini dotarliśmy bez większych problemów. Pisząc to mam na myśli, że na żadnym z odcinków drogi nie czekaliśmy dłużej niż 2 godziny. Bajo Caracoles wyglądało jak mała oaza, gdzie zamiast jeziorka są dwa dystrybutory benzyny, a zamiast palm sporo zardzewiałego żelastwa. Jednym słowem? Malowniczo. Nie zwlekając ruszyliśmy z plecakami w kierunku oddalonej o 45km jaskini. Po przebyciu kilkunastu kilometrów, gdy zaczynało się zmierzchać i już mieliśmy szukać miejsca na postawienie namiotu nadjechał samochód który dowiózł nas na samo miejsce! Z powodu późnej pory droga do jaskiń była już zamknięta, a nam nie pozostało nic innego jak z braku płaskich miejsc do rozstawienia namiotu, poprosić mieszkających w pobliżu przewodników o możliwość ulokowania się tuż za ich budynkiem. Rankiem rozpoczęliśmy zwiedzanie. 

Jaskinia mająca raptem 24m długości nie byłaby specjalnie warta uwagi gdyby nie fakt, że 9000 lat temu zamieszkali ją ludzie, którzy upiększali pobliskie skalne ściany niezliczonymi rysunkami. Zdecydowana większość malunków to obrysy rąk, oprócz tego mogliśmy tu podziwiać rysunki lokalnych lam (guanaco), sceny polowań, dzielenia zdobyczy i kilka innych bardziej lub mniej zidentyfikowanych malowideł.


Obrysy rąk powstawały najprawdopodobniej w następujący sposób: pragnący się uzewnętrznić na ścianie człowiek pierwotny przykładał do niej lewą dłoń, nabierał do ust farby powstałej między innymi z mieszanki ziemi i odchodów guanaco, po czym przez trzymaną w prawej dłoni rurkę co sił rozpylał zawiesinę na ścianie i swej dłoni. Szczerze mówiąc ilość rysunków i okoliczna sceneria zrobiły na mnie większe wrażenie niż przypuszczałem.

Kolejnego dnia dotarliśmy do Perito Moreno. Przedtem jednak, ostatni samochód na naszej drodze zabrał nas na wycieczkę do położonego nad 2-gim co do wielkości jeziorem w Ameryce Południowej Los Antiguos, argentyńskiego królestwa wiśni w którym oczywiście nie można było dostać dostać tych owoców. "Jest po sezonie”, usłyszałem od pani która stała pomiędzy skrzynkami pełnymi warzyw i owoców. Trudno, tak czy siak był to ciekawy ponadplanowy wypad, między innymi ze względu na sztorm na jeziorze.

Pobyt w Peritro Moreno zawsze będzie mi się kojarzył z facetem o imieniu Raul! Tak kazał na siebie wołać osobnik który zaatakował nas na ulicy propozycją zatrzymania się na terenie jego campingu. W pierwszej chwili myślałem że chce papierosa, ale entuzjastyczna reakcja na słowo “Polaco” i moje braki językowe spowodowały że zakwaterowaliśmy się w jego.. schronisku? lub raczej schronie przypominającym zbiornik na paliwo z Arctowskiego. Jak się później okazało w niewygórowaną cenę campingu oprócz dachu nad głową wchodziły: dostęp do małego ogródka ze świeżą zieleniną, pieczywo, ciastka, obiady i.. oczywiście towarzystwo z pewnością oryginalnego właściciela. Kilka słów o 66 letnim Raulu. To lokalny campingowy filantrop, określany w okolicy jako “loko” czyli po prostu wariat. Podczas kolacji zdążył nam na sucho zaprezentować swoje umiejętności w dziedzinie karate, nabyte podczas pobytu w wojsku i pracy w Policji Santa Cruz. Zaraz po imponującym pokazie zaczął recytować wiersze, które jak się chwilę później okazało są jego autorstwa, zaskoczenie sięgnęło zenitu
gdy wyciągnął tomik poezji w którym zostały wydane. Pozytywnego wrażenia nie zepsuł nawet fakt, że chcąc przyspieszyć suszenie zalanego przeze mnie wodą dyktafonu Raul wsadził go do piekarnika. Gdy przyniósł mi stopioną obudowę i z rozbrajającą miną powiedział że myślał że dyktafon jest stalowy, zamiast się zdenerwować o mało nie parsknąłem śmiechem. Krótko o Raulu? Dobry, lekko postrzelony człowiek. 


Na koniec pobytu w Perito Moreno pożegnałem się z moją towarzyszką podróży, której czas w Ameryce Południowej się skończył i ruszyłem dalej. Dokąd? Oczywiście ku ciepłej północy!

GALERIA - Cueva de las Manos i Raul







Brak komentarzy: